Muszę się przyznać, że jakoś tak wstydzę się, gdy robimy zdjęcia "przy ludziach". Nie potrafię powstrzymać tego nieprzyjemnego uczucia i wszystko się we mnie kotłuje. Nie czuję się komfortowo w takiej sytuacji. Chcę coś z tym zrobić, bo to mnie zniewala i ogranicza... Może samo przejdzie z czasem?
Próbuję racjonalizować sprawę. Przecież nie robię nic złego. Przecież, gdy jestem w obcym kraju lub nawet mieście, to nie krępuje mnie "cykanie fotek". Przecież to w sumie fajne, gdy burzę zastaną rzeczywistość. Kłopot w tym, że moja racjonalizacja na razie nie przynosi oczekiwanych rezultatów...
Na szczęście "zawstydzone" zdjęcia nie wyszły najgorzej. Myślę, że to zasługa dobrego fotografa, który niczym paparazzi gnał za mną na rowerze z aparatem. A ja coraz bardziej przyspieszałam...i przyspieszałam... Ale i tak mnie ustrzelił. Na szczęście.
Mam na sobie bawełnianą spódnicę w kwiaty kupioną w ciucholandzie w Jeleniej Górze. Wyprodukowana w Anglii jest wytrzymała i nieśmiertelna. Mimo, że nie lubię spódnic bez podszewek, tę nosi się wyśmienicie. A na zimę założę halkę i żadne mrozy mi nie straszne...
Sweter to mój ostatni łup z recyklingowego sklepu z ubraniami (sh). W 100% z wełny jak znalazł na jesień. W sumie co to za zdobycz, jak i tak nikt go nie chciał, bo ma bardzo mały rozmiar. Rękawy były trochę za krótkie, więc je podwinęłam i teraz udają 3/4.
Natomiast buty moja mama kupiła w Holandii w czasach komunistycznych. Są skórzane i solidne. Przez ponad 30 lat niewiele noszone, są jak nowe. Lubię rzeczy mające swoją historię...
sweter- sh (4zł, 100%wełna)
spódnica- sh (3zł)
buty- po mamie (skórzane)
apaszka- Top Secret (5zł)
torba- Wittchen (nibyskóra)
kolczyki- perły (prezent od męża)